Na warsztacie od jakiegoś czasu mam kolejnego starucha – tym razem jest to motocykl Junak M10 rocznik 1963.
Obiecuję sobie, że poświęcę mu całą stronę a nie tylko luźne wpisy od czasu do czasu – materiałów trochę jest, więc i o czym pisać też będzie.
Grudzień w projekcie Junak jest miesiącem oszczędności, drutowania, dbania o to aby wąż w kieszeni na bezdech nie zszedł oraz generalnie ucierania dupy szkłem. Tym razem postanowiłem przykutwić pare złotych polskich i zamiast je wydawać na nowe części zamienne dorabiane według oryginałów sam sobie owe części wykonać.
Na pierwszy ogień poszły podnóżki pasażera… Były oryginalne rurki z gumami, podkładkami i sworzniami, zabrakło niestety mocowań. Te z kolei poprzedni właściciel przysmarkał do ramy na takiej wysokości, że gdyby pasażer jechał w charakterze pasażera, to na pewno nie słyszałby silnika mając uszy kolanami zatkane. I tu się problem pojawił niejaki, bo mocowana te z kolei ja odciąłem lat temu z 15… i zginęły. Więc miałem pół podnóżków… no może 3/4 – bo w skrzynce z gratami wygrzebałem jeden – jak mi się zdawało kompletny oryginalny podnóżek. Niestety – ten był też skundlony. Ktoś go po prostu chamsko zaspawał w pozycji opuszczonej… I jak tu żyć panie premierze? Znaczy prezesie…
Ostatecznie z tego zaspawanego wyciąłem oryginalne mocowanie – posłużyło jako model do wykonania dwóch następnych. W sumie robota prościzna – kwestia właściwego użycia diaksa, wiertarki i spawarki w kontekście stali. Dorobione mocowania wraz z resztą podnóżek poszły do ocynkowania. Przy okazji wyszło, że część dorobiona według oryginału jakoś tak średnio pasuje do oryginalnej ramy. Hmm… Dalsze przymiarki wykazały, że oryginał też jakoś tak średnio pasuje 🙂 Na szczęście młotek odpowiednio użyty dopasuje wszystko. Resztę elementów – które wymagały interwencji diaksa i spawarki potraktowano zgodnie z sumieniem.
Skoro kutwienie tak dobrze mi szło, postanowiłem pójść krok dalej… Kolejnym brakiem jaki miałem była stopka boczna. Przewertowałem oferty na allegro… same współcześnie produkowane kopie według oryginału… malowane, z kwasówki, takie, owakie… Drogość… Znalazłem dwie oryginalne cenowo zmierzające w kosmos… A ponieważ nie zamierzałem zostać astronautą, to ściągnąłem sobie jedynie zdjęcia tych cudeniek. Ze skrzynki z gratami wygrzebałem jeden element – taki kawał złomu, który swego czasu odciąłem od ramy. Był to oryginalny zawias stopki bocznej – jak wiele innych elementów przysmarkany przez poprzedniego właściciela. I znowu wyszło, że mam pół oryginalnego detalu. Ze ściągniętych zdjęć wyliczyłem sobie wymiary brakujących elementów… Problem się pojawił niejaki, bo sama nóżka jest stożkowa i nie bardzo wiedziałem jak wybrnąć z tematu. Okazało się to prostsze niż myślałem – otóż w warsztacie pod stołem znalazłem rurkę półcalówkę przeciętą wzdłuż na pół… Doklepałem odpowiednio dwa półstożki, pospawałem do kupy i otrzymałem elegancką stożkową nóżkę. Reszta to pikuś…
Kolejnym wyzwaniem są hamulce…
Do warsztatu przetransportowałem obie w zasadzie kompletne tarcze kotwiczne hamulców. Zanim jednak tam trafiły zaliczyły ręczną myjnię samochodową, bo brudne były okropnie. Szczęki w zasadzie od razu wymontowałem i odłożyłem na bok zastanawiając się co też dalej z nimi zrobić. Z tarcz kotwicznych wymontowałem co się dało: napędy prędkościomierzy, rozpieraki (jeden trzeba było odciąć, bo poprzedni właściciel przysmarkał do niego kawałek nóżki zmiany biegów w zastępstwie oryginalnej aluminiowej dźwigienki), kalamitki i coś czego się nie spodziewałem – filcowe uszczelnienia przeciwkurzowe. Hm…
Tarcze kotwiczne umyłem, z grubsza przeszlifowałem z zewnątrz starając się zlikwidować co większe nierówności. Polerką nie zawracałem sobie głowy, z resztą na jednej z tarcz jest masa drobnych wżerów. Powierzchnia jest wyprowadzona na w miarę równą i gładką. I wystarczy.
Otwory do wkręcania kalamitek zostały zregenerowane przez wkręcenie wkładek helicoil – sposób szybki i pewny. Popatrzyłem na allegro na ofertę kalamitek – uznałem, że 6 złotych za sztukę czegoś co jest warte góra 2 to lekka przesada. Kupiłem inne i generalnie kwestia odstępstwa od oryginału w tym zakresie jakoś nie zaprząta mojej uwagi.
Z rozpierakami był problem. Jeden był w bardzo dobrym stanie, drugi zaś – ten odcięty już nie bardzo. W zasadzie gdyby miał dobry wieloklin, to jeszcze byłby do użytku, bo w wyniku odcięcia skrócił się raptem o 2 mm, ale wieloklin był zniszczony – wyglądał jakby był skręcony. Trzeba było załatwić drugi. I tutaj kolejny problem. Część ta nie występuje wśród współcześnie produkowanych zamienników, trzeba było szukać w używkach, których z kolei… nie było. Ostatecznie po kilku dniach polowania na allegro kupiłem komplet dwóch sztuk. Przyszły wczoraj. Używki w stanie bardzo dobrym.
Zrobiłem też jeszcze dwie rzeczy: filcowe uszczelnienia przeciwkurzowe oraz element mocujący linkę prędkościomierza w tarczy kotwicznej. Z jednym i drugim kombinowałem. Uszczelnienia wymagały wyprostowania blaszanych obudów i wymiany wkładek. Pierwsze dało się zrobić bez problemu, z drugim… uznałem, że 10 złotych za kawałek filcu nie licząc przesyłki to cokolwiek za drogo. Postanowiłem dorobić to we własnym zakresie. Uznałem, że najlepszym materiałem będzie wkładka z gumofilca 🙂 Niestety… znalazłem tylko takie podklejone folią ameliniumową… Na szczęście w jednym ze sklepów typu „żeremie budowlane wszelakie” znalazłem stosowny materiał w cenie bardziej niż normalna, z którego wyciąłem co potrzeba.
Element mocujący linkę prędkościomierza wykonałem z tego co znalazłem na warsztacie. Wygląda podobnie jak oryginał. Teraz będzie on także i w drugiej tarczy.
Ze szczękami na razie stoję i myślę. Albo oddam do fachowca – niech naklei nowe zgodnie z nowoczesnymi technologiami stosowanymi w tego typu pracach, a jak nie to sobie kupię nowe okładziny, które zgodnie ze sztuką przynituję w miejsce starych. Zobaczymy.