mar 06

Jak wygrałem konkurs na kretyna roku.

Z XVI Terenowego Spotkania u Seby wróciłem z jednym niezbyt dużym uszkodzeniem auta: rozerwaną manszetą przegubu zewnętrznego po lewej stronie auta. Uszkodzenie niezbyt poważne ale nieco upierdliwe w naprawie. Niezwłocznie zakupiłem nowe manszety, nowe opaski zaciskowe i w wolnej chwili – była to sobota – postawiłem kijankę pod kanciapą celem dokonania napraw. Postawiłem pod kanciapą, podniosłem, podparłem, pozbawiłem koła przedniego lewego a w chwilę potem półosi napędowej przedniej lewej. Część prac wykonywałem przy samochodzie, cześć w kanciapie kursując stale na linii na linii kanciapa – kijanka – kanciapa. W tym czasie przy samochodzie kręcił się Młody z ambitnym zamiarem zrobienia sobie krzywdy – a jeśli by się to nie udało – to przynajmniej wyniesienia części leżących pod kijanką narzędzi…

  • tata, a mogę ten klucz???
  • nie synku, nie możesz! zostaw go gdzie jest!
  • dobrze tatusiu. wezmę go jak mogę.
  • ale nie możesz!
  • ale chcę!

No i gadaj tu z takim… Chwilę później musiałem zbierać klucze po podwórku. Znalazły zastosowania alternatywne.
Mimo to naprawa poszła dość sprawnie i wkrótce kijanka stanęła znów na wszystkich czterech kołach… Pochowałem wszystkie graty i narzędzia – niestety o schowaniu puszki ze smarem ŁT43 zapomniałem… otwartej puszki – co należałoby dodać.
W niedzielę Młody dostał się na tę część podwórka, gdzie stała kijanka. Kręcił się dookoła auta – coś tam robił, ale ponieważ jak mi się zdawało – zagrożenia nie było, a jego działania nie miały charakteru destrukcyjnego – nie reagowałem. Jak się okazało w mylnym błędzie tkwiłem…
Rankiem w poniedziałek okazało się, że auto po prawej stronie do wysokości klamek wysmarowane jest na grubo smarem ŁT 43 wygrzebanym przez młodego z pozostawionej przeze mnie nieopatrznie puszki. Chyba z kilogram tego towaru poszło. No nic… pojechałem na myjnię – jakoś to zeszło… Do domu wróciłem i pytam:

  • synek, coś ty mi z tym smarem narobił przy aucie?
  • auto ci zakonserwowałem tatusiu…

Ręce mnie opadły – no bo jak tu się gniewać na synka, co to tatusiowi auto konserwuje centymetrowej grubości warstwa towotu… na wszelki wypadek powiedziałem, aby więcej tego nie robił – bo się gniewać będziemy.
Najbliższe dni pokazały, że konserwacja to nie jedyna rzecz, którą przy kijance wykonał…
A było tak:
W przeciągu dwóch – może trzech dni od momentu usunięcia towotu z karoserii zachciało mi się wracać do domu niekoniecznie po asfalcie. Pojechałem na łęgi nadbużańskie – jest tam sieć dróżek i ścieżek po których można dojechać aż do Turzyna. Ponieważ na tych łęgach praktycznie rzecz biorąc wychowałem się więc były mi one doskonale znane. Te ścieżki, które wybrałem stanowiły łatwą trasę – drogi w większości wyjeżdżone na twardo, trochę piachu – ale nie za dużo a jedyne krytyczne miejsce było przy starorzeczu Bugu, gdzie trzeba było przejechać jedną błotnistą kałużę w miejscu gdzie woda z jednego oczka przepływała do Budzyska. Kałużę tę można było sforsować na dwa sposoby:

  1. Wariant „na wprost” z marszu co wydawało się najłatwiejsze, ale… rzut oka na strukturę i fakturę gruntu wskazywał niezbicie, ze „nasi już tam byli”. I przeorali conieco – co w sumie sprawiło, że wariant „na wprost” został zaopiniowany negatywnie.
  2.  Wariant „lekko w lewo” wydawał się bardziej skomplikowany. Trzeba było odbić nieco w lewo, podjechać pod mała skarpkę i jej szczytem przejechać może z 10 metrów a następnie odbić w prawo, na szybkości przelecieć przez błoto i wyskoczyć na twarde po drugiej stronie kałuży. Tutaj też nasi byli…

No cóż… wybrałem wariant lewy. Wysiadłem z auta, poprzekręcałem sprzęgiełka w piastach kół przednich, na reduktorze zapiąłem 4L, dwójka i jadę. Na skarpę wskoczyłem zgodnie z planem, przejechałem szczytem te kilka metrów jak chciałem, potem w prawo ognia… a tu siurpryza… Bo nie przeskoczyłem nawet połowy tego błota. Auto stanęło. Przetarłem z niedowierzania oczy – bo przecież kijanka nawet tego nie powinna odczuć, włączyłem wsteczny, cofnąłem i druga próba – niestety z równie miernym rezultatem. Do trzech razy sztuka pomyślałem. Trzecia próba zakończyła się identycznie jak dwie poprzednie. Co u licha? Szybki rzut oka na zegarek – i kalkulacja. Jest szósta, dobrze by było abym w domu nie był później niż o siódmej. Jak się zacznę pchać w to błoto – a ewidentnie coś jest nie tak, to w końcu utknę i się będę do rana wygrzebywał. Teraz wciąż jeszcze jestem na trakcji i mogę się wycofać… chwila na zastanowienie i decyzja: wycofać się na z góry upatrzone pozycje. No dobra – najlepiej byłoby zawrócić, ale nie ma miejsca. Pozostaje cofanie grzbietem skarpy. Chyba robię to za nerwowo, bo ciągle zjeżdżam to na jedną to na druga stronę grzbietu… kurde.. .za bardzo w prawo, ale zjeżdżam ze skarpy na którą kilka minut temu wskoczyłem bez problemu i… koniec jazdy. Co u licha? Przednie koła stoją wyżej na skarpie, tylne – teoretycznie na twardej drodze poniżej. Okazuje się, że tylko jedno tylne koło ma trwały kontakt z matką ziemią. Łot da fak? Próby rozbujania auta nie dają rezultatu, lewarowanie w celu podłożenia czegoś pod koło też nie bardzo – z resztą lewarek się zapada a hi – lift leży sobie spokojnie w garażu w towarzystwie tirfora. Pozostaje szpadel, z którym nie bardzo jest co zrobić, gdyż auto nie jest zakopane. Czas mija… za kwadrans siódma… Niedobrze… jak można było wkleić w takim miejscu? Dobra… rozważamy opcje… telefon działa? Działa – to trzeba się Sebkowi pokłonić – może jest w pobliżu i dojedzie. W kontaktach jednak Sebek nie figuruje. No ładnie… w poprzednim telefonie był na pewno. Widocznie przy przenoszeniu danych między aparatami wsiąkł jak kilka innych. Dobra… telefon do Wojtka na szczęście jest. Dzwonię… bateria ma 20% mocy… Ładowarka oczywiście została w osranym focusie. Trzeci dzwonek, Wojtek odbiera. Mówię szybko: utknąłem tu i tu, potrzebuję wsparcia, wystarczy kinetyk. Wojtek na to nieco zdziwiony…

  • no wiesz, ale ja nie mam terenówki…
  • wiem, ale pewnie masz numer do Sebka, on ma sprawną landrynę to może podjedzie i mnie wyciągnie…
  • ok, już wysyłam.

Trzydzieści sekund później dostałem esemesa z numerem do Sebka, który od razu sumiennie dodałem do kontaktów. Dzwonię…

  • Abonent jest poza zasięgiem sieci lub ma wyłączony telefon…
  • no to pozamiatane…

Stan baterii na telefonie: 15%. Dochodzi siódma… 10 minut później dzwonię ponownie. Sebek odbiera, wyjaśniam sprawę, proszę o pomoc i niby wszystko jest na dobrej drodze, ale…

  • a masz kierowcę? Bo przed chwilą piwo wypiłem i nie mogę jechać.
  • no to pozamiatane… słuchaj, a jakby podjechał do Ciebie Wojtek i on by poprowadził?
  • nie ma problemu.

Dobra – pozostaje mieć nadzieję, że Wojtek nie ma planów na wieczór. Kolejny telefon…

  • abo wiesz, Sebek jest po piwie, kierowca potrzebny, mógłbyś ewentualnie landrynę poprowadzić?
  • ok, nie ma problemu, już jadę.

Odłożyłem telefon. 10% mocy… pomoc na szczęście w drodze. Se kurna polatałem…

  • auto ci zakonserwowałem tatusiu… – przeleciały mi przez głowę słowa mojego syna…

No zakonserwowałeś synku gruba warstwą towotu co ją z otwartej puszki wygarnąłeś po tym jak zapomniałem ją sprzątnąć jak manszetę przedniej półosi wymieniałem… Przedniej półosi, przedniej półosi, przedniej??????
No nie… to nie może być prawda…
Wysiadłem z auta… no przecież przekręcałem te sprzęgiełka na 100 procent…
No cóż – okazało się, że Młody nie tylko wysmarował kijankę towotem, ale również przekręcił jedno ze sprzegiełek w pozycję „4×4” drugie pozostawiając w pozycji „4×2”. Ja przed zaatakowaniem skarpy wysiadłem z samochodu i przekręciłem oba sprzęgiełka zupełnie bezwiednie, dzięki czemu jedno ustawiłem w pozycji „4×2” a drugie „4×4”. W takim wypadku napęd nie miał prawa iść na przednie koła. Z ciężkim westchnieniem przekręciłem sprzęgiełko we właściwą pozycję. Kijankę odpaliłem, upewniłem się że mam załączony reduktor, po czym jak gdyby nigdy nic zjechałem ze skarpy..

No dobra – trzeba odwołać odsiecz…

  • cześć, właśnie wygrałem konkurs na kretyna roku…

Autor Rafał Hyrycz



Odpowiedz

%d bloggers like this: